Apollo i Marsjasz, czyli Grecka Masakra
Piłą Mechaniczną
Marsjasz
był nikim. Taki sobie grajek, może i zdolny, ale wciąż tylko człowiek. No
dobrze, przyznajmy, był naprawdę niezły.
Apollo natomiast był bogiem sztuk, więc nikt nie mógł być lepszy od niego.
Stanęli do rywalizacji - bóg i człowiek. Wszyscy dziwili się, że Marsjasz nie
bał się wyzwać boga na pojedynek. Ale cóż – ci artyści…
Zaczęło się. Apollo wyczarował niebiańskie dźwięki, widzowie byli
zachwyceni. Zresztą nie mogło być inaczej – w końcu to bóg. Kiedy przyszła
kolej Marsjasza, nikt nie uwierzył w to, co usłyszał. Człowiek grał niemal
równie dobrze jak bóg. Jednak werdykt
nie mógł być inny – wygrał Apollo.
I tu zaczyna się horror. Nie ma nic
okrutniejszego niż urażona duma artysty. Jak on śmiał porównać się do mnie?!
Bogu nie wystarczył laur zwycięzcy. Przywiązał Marsjasza do drzewa i obdarł ze
skóry. Herbert pisze o minutach, które nastąpiły tuż po tej jatce. Niech nikt o
słabych nerwach nie sięga do tego wiersza. Niech nikt, kto posiada wyobraźnię,
nie czyta tych słów, bo już nigdy nie zapomni imienia Marsjasza.
Jak to się stało, że kilka słów zawarło
obraz, dźwięk, głęboki namysł? Jak to się stało, że kilka słów obcego człowieka
pozostało w pamięci na zawsze? To dlatego, że wypowiedział je Książę Słowa.
A Apollo? Herbert wie – historię piszą
zwycięzcy. Cierpienia jednostek w tej skali są bez znaczenia. Apollo spokojnie
powrócił do swoich boskich spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz