poniedziałek, 20 kwietnia 2015



„Katarzyna Wielka. Gra o władzę” Ewa Stachniak
   Wielka namiętność człowieka – władza. Jak wiele można znieść, by ją zdobyć? Upokorzenia, niepewność, izolacja, tęsknota za ojczyzną, rodziną, dzieckiem. Jeśli wystarczy determinacji – wszystkie te przeciwności staną się kolejnymi stopniami, na które należy się wspiąć w dążeniu do władzy.
   W tej książce odkrywamy obraz Katarzyny czującej i pragnącej miłości. Również Katarzyny bezwzględnie budującej swoje stronnictwo i wykorzystującej nadarzające się okazje. Porzuceni kochankowie, wykorzystani przyjaciele, pajęczyna zależności. Młoda i bezbronna księżniczka na dworze pełnym intryg przyczaja się jak kleszcz i czeka na swój czas. Nawet, kiedy jej położenie jest nie do pozazdroszczenia, nie budzi prawdziwej sympatii, może trochę współczucia. Przeczuwamy w niej ten potencjał, który rozwinie się w dogodnym momencie. Podobnie prawdziwej sympatii nie budzi Waria, która opowiada tę historię. Jej awans na dworze okupiony jest szpiegowaniem, donosami szeptanymi wprost do ucha carycy. Nie można być prawdziwym przyjacielem ze zdrady czyniąc sztukę.
   I jeszcze wątek szczególnie nam bliski. Ostatni król Polski – słaby, kierujący się uczuciem, poddający się silniejszym charakterom i wiatrom historii. Porzucony kochanek, otrzymujący koronę jako wyraz wdzięczności. Karnie podporządkowujący się rozkazom z Pałacu Zimowego.

   Zamknij książkę i spójrz na portrety Katarzyny. Siła, wielkość Rosji, władza absolutna. Ukształtowała ją wola i przeznaczenie. Wola silniejsza, niż zdegenerowany mąż. Wola, która kazała nocami uczyć się obcej wiary i języka. Wola, która przez długie lata nie pozwalała upaść i pozwoliła przeznaczeniu działać. 

   Jak zwykle fascynują mnie detale, tym razem połączenie luksusu z rosyjskimi realiami epoki. Myszy wśród atłasów i jedwabi, zimowy wiatr hulający po korytarzach pałacu, wielotygodniowe podróże wśród mroźnych pustkowi, kwas chlebowy, sobolowe futra na okrycie nóg. I szpary w ścianach i sufitach, przez które można słyszeć i widzieć samemu nie będąc widzianym. I lekko uchylające się drzwi carskiej sypialni, by kolejny gwardzista mógł stać się jednorazowym carem nocy. Po śmierci carycy Elżbiety pozostało piętnaście tysięcy balowych sukien. Wypruwane klejnoty pozostawiały w drogich materiałach dziury. Caryca lubiła kolor różowy, więc różowe elementy rozkradzionych i posprzedawanych sukien wyznaczyły nowy trend w modzie.

   Obawiałam się romansu w historycznej scenografii, a napotkałam ciekawe studium czasów i natury ludzkiej. Stawiające pytania o determinizm ludzkich losów i siłę namiętności i woli. Zaspokajające ciekawość, rozbudzające wyobraźnię. Bez zbędnej ckliwości, nadmiernego roztrząsania emocji. Tego oczekiwałam.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz