„Stworzenie świata” Gore Vidal
Może na początku było Słowo, a może zupełnie
niczego nie było. Może jesteśmy snem, złudzeniem. Może dążymy do raju, a może
największym szczęściem jest rozpłynięcie się w niebycie, zdmuchnięcie płomienia
świecy... Bo życie nieodwołalnie wiąże się z cierpieniem.
Nie ma powodu, by królestwa były inne, niż
ludzie. Rodzą się, rozwijają, umierają. Tak rzecze pewien książę buddysta z
kart księgi Vidala. Nie ma też powodu, by ludzie bardzo różnili się od siebie. Wszyscy
boją się tego, że życie nie ma sensu większego, niż można sądzić. Że
zdmuchnięcie świecy, to nie jest nirwana, lecz po prostu koniec. Byłoby więc pragnienie
wiary tylko objawem dziecięcego lęku? Czy stare cywilizacje upadały, bo
wyzbywały się wiary w odwiecznych bogów i same wchodziły w ich rolę?
Gore Vidal otwiera drzwi do zrozumienia. Erudycja
godna mistrzów. Mówi o człowieczej tęsknocie za czymś więcej, niż trwanie,
jedzenie i ciągłość gatunku. Wielka musi być ta tęsknota i wielki lęk, skoro
każdy człowiek z osobna i każda społeczność szukała od początku odpowiedzi na
najważniejsze pytania, ośmieszone przez współczesny płytki intelektualizm: po
co istniejemy? W jaki sposób się staliśmy? I co wydarzy się dalej? – bo to
przecież niemożliwe, że po końcu nie ma znów początku. Z drugiej strony
wszystko co jest, musi się skończyć – taka jest natura rzeczy. Może intuicja
mówi nam, że to prawda i stąd lęk przed nieuniknionym końcem. Istnieje jednak jeszcze rozum. Czy sama
możliwość badania świata i siebie samego, to wystarczający powód, by żyć? Nie
ma dobrej odpowiedzi.
Zadziwiająca jest różnorodność, w jakiej
objawia się geniusz człowieka. Koncepcja stworzenia świata i najwyższej istoty
posiada tak wiele odsłon, jak wiele ludzkich potrzeb musi zaspokoić. Rozum
domaga się wyjaśnień, wiara ich nie potrzebuje, stąd opozycja. Rozum wywyższa
człowieka, wiara ugina kolana. Stąd też ciągły konflikt o ustalenie prymatu.
Konflikt, który nigdy nie zostanie rozwiązany, nie jest to w mocy człowieka. Solon rzekł „każdy z was usiłuje
stąpać, jak lis, ale wszyscy razem jesteście bezradni”.
Musimy wyzbyć się pychy, mówi Vidal poprzez
ukazywanie coraz to nowych bogów, świątyń, posągów i obrzędów. Każdy jest dobry,
może nawet lepszy. I każdy w gruncie rzeczy porządkuje rzeczywistość i daje
nadzieję. Czy bylibyśmy w stanie żyć bez bogów? Czy ciemność tkwiąca w każdym z
nas nie przejęłaby kontroli? I czego możemy spodziewać się po postępującej
laicyzacji?
Minęły tysiące lat cywilizacji, jednak
ciągle nie wiemy, czy jesteśmy źli, czy dobrzy. Jeśli źli, to jak dotrwaliśmy do
dziś? A jeśli dobrzy, to jak wytłumaczyć naszą historię?
Gore Vidal prowadzi nas przez kolejne
królestwa w czasie przemian. Nasz śródziemnomorski, grecki rodowód wydaje się
chwilami w tej podróży nieco zaściankowy. Zyskuje proporcje. A czytelnik musi
włączyć myślenie i rozejrzeć się wokół. I odkryć świat dużo większy, różnorodniejszy
i pełen mądrości starych, jak człowieczy rozum.
Dawno
nie podróżowałam w czasie i przestrzeni w tak dobrym towarzystwie i z takim
przewodnikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz