„Dawna
Polska w anegdocie” M.W. Tomkiewicz
Zdarzyło
się…
Pewien ambasador tak nisko
ukłonił się królowi Władysławowi IV, że „na sali rozległa się detonacja
spowodowana wysiłkiem dyplomaty”. Konsternacja. Na to ambasador wyjął nóż,
dźgnął się w sprawczynię incydentu i rzekł:
- Nie
ty, tylko ja mam z królem rozmawiać.Tylko podziwiać refleks i bystrość. Sytuacja rozładowana, anegdota gotowa.
Nie historia, ale historyjka dzieje poprzez wieki. Cięta
riposta nie jest wynalazkiem naszych czasów. Zawsze istniały postaci śmieszne,
rubaszne, żałosne, wzbudzające zdrowy śmiech, lub zawstydzony chichot. Żaden
polski król nie ustrzegł się wytykania wad. Trzeba też przyznać, że żaden nie okazał się na tyle okrutny, by za to
podśmiewanie karać w sposób nadmierny.
„Dziwaka od błazna tylko suknia różni”. Dziwactwo
bawi, dziwakowi wolno więcej. Ciekawi jesteśmy objawów dziwactwa i śmiechem
pokrywamy zazdrość lub zdziwienie.
Pierwszy raz przeczytałam tę książkę wiele
lat temu, błyskotliwe opowiastki bez świadomości historycznego kontekstu. Już
wtedy bawiły mnie niecodziennością zdarzeń, plastycznością opisu oraz drobnymi
smaczkami związanymi ze szczegółami codziennej egzystencji dawno, dawno – jak
mi się zdawało – temu. Kiedy po latach odkryłam ten zbiór anegdot na nowo,
odczytałam go w zupełnie nowej scenerii. Tym bardziej wydał mi się fascynujący.
Stanowi on bowiem krzywe lustro, w którym odbija się wielka historia. Widzimy
króla-władcę, który jednoczenie jest królem-hulaką, rozpustnikiem,
pospolitującym się szlachcicem lub ckliwym kochankiem. Każdy ma wady, dlaczego
nie miałby ich mieć i król. Jednak król ma wokół siebie bacznych obserwatorów,
którzy – o zgrozo – przekażą potomnym to, co powinno zostać w ukryciu. W pewnym
sensie ta książka to tabloid, który opowiada o tym, co ważni i znani, może
nawet nazwijmy ich celebrytami, zrobili ciekawego, czym mogli zabawić gawiedź.
Tyle tylko, że bohaterowie tych newsów dawno już osiągnęli inny wymiar.
Po raz kolejny przekonuję się, że nic nowego
pod słońcem. Człowiek jest istotą zmienną i niezmienną jednocześnie. Niezmienna
jest iście ludzka potrzeba, by pośmiać się z sąsiada. A jeszcze lepiej z szefa.
No może też czasem z samego siebie, ale to niekoniecznie. Krotochwila i facecja
– zawsze w cenie była umiejętność błyskotliwego odwracania kota ogonem,
wychodzenia na swoje w trudnej sytuacji i bawienia towarzystwa. To ostatnie
czasem bez widocznej intencji, by być zabawnym. I wtedy dopiero jest zabawa.
Zastanawiam się tylko, czy lepiej pozostać w pamięci jako ten niefortunny ambasador ku uciesze potomnych, czy może rozsądniej będzie zniknąć w pomroce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz