„Ostatnia rodzina”
Tym razem wyjątkowo nie o książce, lecz o
filmie, który przemawia szczególnym językiem.
Nie byłam szczególną wyznawczynią
Beksińskiego, to znaczy nie szukałam go, nie tęskniłam za nim. Kiedy jednak
napotykałam jego obrazy, zawsze stawałam w zadziwieniu, że można tak trafnie
ukazać mroki, które chowają się w kącie. I zawsze też dostrzegałam ulotny element
nadziei – nutę koloru, błysk, niewielkie przeczucie oczyszczenia, jak
jaśniejsza szpara pod drzwiami wyjściowymi z ciemnej piwnicy. Taki był dla mnie
Beksiński. Zawsze straszny, lecz zawsze fascynujący. Jego śmierć odczułam jako
złośliwość historii, oto po raz kolejny nikt zabił Kogoś. Nikt, który nie
pozostawiłby po sobie śladu, przeciął proces tworzenia. Jak rzymski żołdak i
Archimedes, jak Herostrates i cuda Artemizjonu. Jak wielu, wielu, których jednak
zapamiętamy, lecz tylko jako tych, co zniszczyli przyszłość.
Jestem wdzięczna za ten film, bo odkrywa na
nowo Beksińskich, daje obraz z perspektywy tak bliskiej, jak tylko można, w
prosty sposób ukazując sprawy i uczucia skomplikowane i trudne. A także tę nutę
szaleństwa, bez której nie ma sztuki i artysty. Nie oglądamy, lecz podglądamy. W
klaustrofobicznych przestrzeniach, pełnych rzeczy i obrazów. Obrazów i rzeczy. Podróżujemy
w czasie wraz z obcymi ludźmi, którzy zaczynają nas obchodzić. Towarzyszymy
emocjom, które czasem budzą zawstydzenie – nie wypada patrzeć, lecz nie
odwracamy wzroku.
Przez cały film przewija się śmierć. Przychodzi
po cichutku, niby oczekiwana, lecz zaskakująca. Pomiędzy snem a poranną
toaletą, wraz z rozpoczętym śniadaniem, zwiastowana nieodebranym telefonem, lub
dzwonkiem do drzwi. Jest tak naturalna, jak życie. Nie budzi lęku.
Matka jak łagodna firanka, studzi obiad,
byle szybciej, życie nie rozpada się dzięki niej, dzięki umytej podłodze,
dzięki słoikom z jedzeniem dla syna.
Ojciec rejestrujący, czasem okrutny w swojej
potrzebie zatrzymania w czasie. Bo czasem potrzebny jest on, a nie zimne oko
kamery. Łagodny uśmiech okrywający obrazy, których już ma pełne oczy. Życie z
artystą zaprawdę nie jest łatwe, lecz łatwo jest tylko tym, którzy będą
zapomniani.
I wreszcie syn. Czy życie wśród wizji artysty
musiało sprawić taki ból? Czy był zły, czy zmagał się z cierpieniem ponad siły?
To, co u ojca w oczyszczający sposób spływało na płótno, w nim rosło, jak czynny
wulkan uprzykrzający życie sąsiadom. By w końcu wybuchnąć w akcie destrukcji – cicho,
lecz nieodwracalnie.
Jeszcze wnętrza, nie mogę o nich nie
wspomnieć. Nieprawdopodobne mieszkanie, poukładany chaos, ogarnięty w ramy
festiwal rzeczy, płyt, kaset, książek. Niezbędny artyście pokarm dla umysłu.
Dziękuję za ten film, dziękuję za możliwość
zamieszkania z Beksińskimi, dziękuję za moment obcowania ze sztuką. Nie jest to
moment zwykły. Nie spodziewałam się tego, że pozostanie ze mną na dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz